Tony świeżych produktów w Niemczech trafiają prosto do kosza
Firma owocowo-warzywna Werder Frucht musi zatrudnić dodatkowych ludzi do pracy. Ale ci pracownicy nie będą zajmować się sprzedażą firmowych pomidorów, ale czymś zgoła innym: zbierają czerwone, dojrzałe produkty tylko po to, by wrzucić je od razu do śmieci.
Pracownicy opróżniają skrzynkę po skrzynce, każdą wypełnioną pięknymi warzywami, wrzucając zbiory do gigantycznego kontenera znajdującego się na terenie firmy w Werder w pobliżu Berlina.
Przez ostatnie cztery tygodnie, od kiedy bakteria E. coli sprawiła, że konsumenci w Europie obawiają się jedzenia surowych warzyw, popyt na pomidory wyraźnie spadł – mówi Petra Lack, kierownik ds. sprzedaży w Werder Frucht.
- Na początku zapotrzebowanie spadło o około 10 procent z tego, co normalnie sprzedajemy, a później poszło do około 5 procent – wyjaśnia Lack. – Teraz jednak zapotrzebowanie ustabilizowało się na poziomie około 25 procent normalnej ilości pomidorów, jaką zwykle sprzedawaliśmy.
Lack dodaje, że ostrzeżenie wydane przez niemiecki rząd, wzywające ludzi do tego, by nie jedli surowej sałaty, pomidorów i ogórków, sprawiło, że konsumenci zaczęli unikać prawie wszystkich warzyw.
- W tym momencie sytuacja jest straszna – mówi Lack stojąc przy gigantycznym kontenerze pełnym pięknych, dojrzałych pomidorów. – Mamy nadzieję, że to nie będzie trwało przez cały sezon zbiorów. Ale jeśli władze nadal będą mówić ludziom, by nie jedli sałaty, pomidorów i ogórków, nic się nie zmieni.
Tylko w tym tygodniu Werder Frucht zutylizuje około 270 ton pomidorów. Jak mówią przedstawiciele firmy, koszt tej czystki szacowany jest na kilkaset tysięcy dolarów. Firma zapisuje jednak dokładnie wszystkie zniszczone produkty, ponieważ zamierza złożyć pozew o odszkodowanie przeciwko Unii Europejskiej, aby wynagrodzić sobie choć część poniesionych strat.
- To naprawdę wstyd – mówi Lack – ale my po prostu nie możemy sprzedać tych pomidorów. Konsumenci zwyczajnie ich nie kupują.
Firma Werder Frucht krytykuje władze za sposób, w jaki radzą sobie z pojawieniem się śmiertelnie groźnej bakterii E. coli w północnych Niemczech. Bakteria spowodowała już śmierć ponad dwudziestu osób, a wielu innych chorych do końca życia będzie musiało radzić sobie z problemami zdrowotnymi, takimi jak choćby poważna dysfunkcja nerek.
Niemieckie władze jako pierwsze wydały ostrzeżenie dla konsumentów, aby unikali oni jedzenia surowej sałaty, pomidorów i ogórków. Następnie władze w Hamburgu podały, że to hiszpańskie ogórki dały początek zachorowaniom, co później odwołano. Teraz specjaliści badają jedną z firm w północnych Niemczech, która sprzedaje różnego rodzaju warzywa, ale na razie próbki pobrane do badań laboratoryjnych nie miały śladu zakażenia bakterią E. coli.
Niemiecki minister zdrowia Daniel Bahr poinformował w środę, że liczba nowych przypadków choroby wyraźnie spada.
Hiszpania zagroziła, że zamierza pozwać Niemcy żądając odszkodowania, ponieważ ich rolnicy ponieśli straty sięgające setek milionów euro. Niemieckie stowarzyszenie rolnicze podaje, że rosną też straty po stronie niemieckich rolników, a od czasu pojawienia się bakterii stracili już oni około 50 milionów euro.
We wtorek Unia Europejska podała, że zapłaci 150 milionów euro rolnikom w Europie, a ta liczba najprawdopodobniej będzie jeszcze rosła w najbliższych dniach, ponieważ niektóre państwa sugerują, że potrzebne są większe pieniądze, aby pokryć szkody poniesione przez ich branżę rolniczą.
Ale pieniądze nie wynagrodzą rolnikom wszystkiego. Andre Becker, który jest szefem produkcji pomidorów w ośrodku ekologicznym na przedmieściach Berlina, mówi, że wolałby widzieć swoje zbiory na stołach, niż odbierać rekompensatę za warzywa wyrzucone do śmietnika.
- Produkujemy wszystko zgodnie z rygorystycznymi normami – mówi Becker odcinając dojrzałego pomidora z gałęzi. – Ciągle monitorujemy wodę i składniki odżywcze, jakie dostarczamy naszym roślinom i przeprowadziliśmy testy na bakterię E. coli. Wszystkie dały wynik negatywny.
Przy wielu słonecznych dniach, rok 2011 zapowiadał się bardzo dobrze dla producentów pomidorów. Warzywa rosną szybko i są soczyste, sprężyste i mają piękny, zdrowy, czerwony kolor. Becker mówi, że przez to jeszcze trudniej jest wyrzucać takie udane zbiory.
- W obecnej chwili mamy tak dużo pracy przy samym zbieraniu plonów, że staramy się nie myśleć o całej tej sytuacji – mówi. – Ale to naprawdę wstyd.
Pracownicy w szklarni muszą zbierać dojrzałe pomidory, albo ryzykują, że zniszczą się całe rośliny. Normalnie zebrane warzywa trafiałyby do sklepów już następnego dnia. Teraz jednak zdecydowana większość kończy w klimatyzowanym magazynie, skąd wędruje do kosza na śmieci.